Z informacji encyklopedycznych, nudnych ale kluczowych – Fuertaventura jest najstarszą z Wysp Kanaryjskich, klimat jest bardzo suchy, ciepły i zrównoważony. Średnia maksymalna temperatura dzienna w ciągu roku waha się od 20 stopni w styczniu do 28 w sierpniu. Uderzający jest brak drzew i właściwie jakiejkolwiek zieleni. Wyspa wygląda jak zdjęcie z łazika marsjańskiego, ale nawet na tak jałowej planecie jest jakaś przyroda.
Lubię wyspy, szczególnie te oddalone od stałych lądów – mają swoją osobną, interesującą faunę i florę. I mieszkańcy też zawsze okazują się jacyś inni, osobni. Wyspiarze to również wytrawni megalomani – często uznają swoją wyspę za kolebkę ludzkości, albo miejsce wynalezienia dosłownie wszystkiego. Gorąco polecam nominowaną do Nike książkę Kaspra Bajona „Fuerte” – osobisty, literacki wgląd w życie i historię Fuerty.

Ptaki nadmorskie (nadoceaniczne)
Z pobieżnego przeglądania stron ornitologicznych wynikało, że styczeń/luty to dobry czas na seawatching. Dobrze naturalnie sprawdzić porę przypływu – wtedy ptaki siewkowe powinny być bliżej. Nie udało mi się sfotografować dużych rybitw, które przelatywały kilkadziesiąt metrów od lądu (pojedynczo) – przez cały tydzień potwornie wiało, więc zdjęcia z plaży były bardzo trudne. Mew żółtonogich nie fotografowałem – były wszędzie.
Tak czy siak – nawet na turystycznych plażach uwijały się piaskowce. Pierwszy raz widziałem (niestety zbaraniałem i nie zrobiłem zdjęcia), że ptaki siewkowe można karmić jak gołębie w parku – chlebem. Na karmienie zleciały się kamuszniki i sieweczki.


Był też jeden melancholijny (jak zawsze) kulik mniejszy.

Wulkany, czyli życie na Marsie
Krajobraz bazaltowych skał, pumeksów i porośniętych porostami kamieni śnił mi się przez parę dni. Wiało, więc nasłuchiwanie nie wchodziło w rachubę. Ptaków było tu oczywiście niewiele, natomiast wszędzie (nie tylko na wulkanach, ale też na plażach, parkingach i nieopisywalnych pustkowiach) były berberyjki marokańskie z rodziny wiewiórkowatych. Skandalicznie słodziutkie i bezczelne bardziej niż kaczki w Łazienkach. Są bardzo ruchliwe, zrobienie im zdjęcia to naprawdę sztuka.



Bez większej nadziei, że kiedyś uda się je oznaczyć sfotografowałem porosty wyglądające jak nasz złotorost i jakieś krzaczkowate odnożyce.


Tutejsze ścieżki są polecane w przewodnikach, pewnie dlatego przyciągają wielu turystów z Corralejo i pobliskich miejscowości. Na Calderon Hondo (1588 opinii na Google maps) widziałem gilaki pustynne, ale spłoszyli je nadchodzący ludzie. Zdjęcie zrobiłem dopiero na kolejnym wulkanie – Caldera de Gairia (zaledwie 47 opinii).

Caldera de Gairia była tylko dla nas. Zero turystów. Góra jest niższa, ale można tu wejść do krateru i posiedzieć chwilę w tej ogłuszającej ciszy. Czy można być bliżej prehistorii i sił, które kształtowały ten świat? Tu całkiem niespodziewanie zjawił się ścierwnik – polska nazwa jest paskudna – wolę o nim myśleć jako o angielskim Egyptian vulture (sępie egipskim) z hieroglifów. Nazwa nazwą, ale nie zmienia to faktu, że to jeden z tych gatunków, które zawsze chciałem zobaczyć. Nie jest to łatwe – ścierwnik jest gatunkiem zagrożonym wyginięciem (EN) w skali globalnej, a jego liczebność gwałtownie spada. Wśród największych zagrożeń wymienia się m.in. postępującą zabudowę na terenach występowania ścierwnika, rozwój rolnictwa i hodowli, a także farmy wiatrowe.

Pustynie, pustkowia
Bardzo, bardzo skąpa roślinność to przede wszystkim kępy kolczastego Launaea arborescens. Kolor to różne ochry i sieny z szarawymi refleksami porostów. To jest przyroda, której trzeba się osobno nauczyć, zupełnie niepodobna do niczego co znam. Na dzień przed wyjazdem wybrałem się z kolegami na poranny spacer wąwozem wyschniętej rzeki – takie miejsca nazywają się barrancos o czym niespodziewanie donosi mi Collins. Kiedy słońce już na dobre wstało pustkowie zaczęło trochę ożywać – przeleciał sokół wędrowny, na krzaczkach pojawiły się ruchliwe świstunki. Tysiąc zdjęć, które natrzaskałem nie mogło ukryć faktu, że nie były to świstunki kanaryjskie ani iberyjskie ani nawet górskie, tylko dobrze znajome pierwiosnki, które za miesiąc zaczną się pojawiać w Polsce.

Odbiliśmy w bok, korytem jakiegoś strumienia i nagle moją uwagę przykuła sylwetka drobnego ptaka wróblowatego czatującego na szczycie krzaka. Pustka i martwota krajobrazu sprawia, że takie spotkanie urasta do rangi WYDARZENIA – każdy ptak w takim miejscu jest niespodzianką. Zadowoliłem się kilkoma zdjęciami z większej odległości, bo mój model okazał się dość płochliwy. Dopiero na ekranie aparatu zobaczyłem, że to kląskawka. Przyznaję, że nie przygotowałem się na wyjazd, wiedziałem, że jest tu jakiś miejscowy, kanaryjski gatunek czy podgatunek, ale pojęcia nie miałem jak wygląda. I tak niespodziewanie, nie bardzo świadomie udokumentowałem samice i samca prawdopodobnie najrzadszego ptaka w moim życiu. Kląskawka kanaryjska to endemit spotykany tylko na Fuercie, żyje w owych barrancos a liczebność nie przekracza 14 000 osobników (wg IUCN), Collins podaje bardziej spektakularne 1300 par.


A propos ignorancji – podobnie zignorowałem śpiewającą jak bogatka modraszkę kanaryjską. Okazuje się że to nie tylko osobny gatunek, ale na niemal każdej z wysp występuje osobny podgatunek (ten w takim razie to chyba Cyanistes teneriffae degener). Fatalne zdjęcie zrobiłem przy jednym z nielicznych źródeł słodkiej wody na wyspie. Już dawno nie zrobił na mnie takiego wrażenia widok zielonej trawy!

I jeszcze z ptaków kanaryjskich – trudno nie spotkać świergotka kanaryjskiego. Są dosłownie wszędzie – w dzikich wąwozach, na parkingach i na plażach. Dla mnie mogłyby być ptasim godłem Fuertaventury.
