Pogoda była ponura, w nadwiślańskim łęgu panowała cisza. Ani raniuszek nie pisnął, ani gil nie świsnął. Na wodzie przepływały niemrawo krzyżówki, gdzieś przy drugim brzegu bieliło się małe stado gągołów. Jeszcze parę lat temu, w mroźne zimy można ich tu było spotkać setki. Niewiele się działo, zaciągnięte niebo ledwie przepuszczało światło. Jedyną atrakcja były ślady bobrów widoczne w całym nadrzecznym lesie – obgryzione pnie, wystrugane patyczki.
Zaczynało się już ściemniać, przyśpieszyłem kroku, kiedy nagle, w zaroślach coś się poruszyło. Zobaczyłem jakąś niezgrabną sylwetkę, przez głowę przemknęło mi, że to zdziczały kot, ale przystanąłem. Po chwili z trawy wyjrzał, podłużny, spłaszczony pyszczek. Moja pierwsza wiślana wydra od paru lat! Skoro tu żyje,to znaczy, że z rzeką nie jest tak źle, wydry są bioindyka torami, gatunkami wskaźnikowymi ich obecność świadczy o tym, że woda jest czysta. (Tak mi się przynajmniej wydawało, znalazłem jednak informacje, że wydry zasiedlają też rzeki bardziej zanieczyszczone – „od czystości chemicznej ważniejsza dla nich wydaje się być obecnie przejrzystość”).
Wydaje się, że moja wydra sporo przeszła, oddychała głośno, jakby z wysiłkiem, jedno oko miała zasnute bielmem, ale ryby chwytała bardzo sprawnie. Spędziliśmy razem dobre pół godziny. Wydra zdawała sobie sprawę z mojej obecności, te zwierzęta mają dobrze rozwinięte zmysły (węch, wzrok, słuch). Nie ruszałem się, więc przestała zwracać na mnie uwagę i zajęła się swoimi sprawami, czyli toaletą i polowaniem. Dopiero, kiedy nadeszli ludzie z psem zanurkowała do rzeki.
Wspaniała obserwacja! Nie wiedziałem że w Warszawie występują wydry, ale też zauważyłem że marnie z gągołami. Tej zimy widziałem tylko stadko kilkunastu ptaków na Ławicach Kiełpińskich